sobota, 5 lipca 2014
hej?
Nie mam pojęcia czy jest tu ktoś jeszcze, ale można powiedzieć, że.. powróciłam? Być może jest za późno, ale przychodzę do Was z propozycją napisania podobnego bloga z podobną fabułą. Bohaterowie zostaną Ci sami i ogólny zarys fabuły także, ale chciałabym zacząć wszystko od nowa. Jest wiele wątków, które chciałabym dodać, chciałabym, aby było więcej rozdziałów w 1 części. Jest tu ktoś? Co sądzicie?
niedziela, 15 grudnia 2013
Przepraszam.
Przepraszam za wszystko,na razie odchodzę. Być może wrócę, ale pewnie nie bedzie do kogo. Jest tu ktoś jeszcze?
piątek, 11 października 2013
Rozdział 18 - Odczytuję codziennie Twoją miłość i nadzieję z oczu, widzę twoje drżące wargi, kiedy milczysz
Całe pomieszczenie wypełnił spokój i błoga cisza, która co kilka chwil zostawała przerywana przez miauczenie czarnego, wychudzonego kota, siedzącego na parapecie. Patrzył w szarą przestrzeń znajdującą się za oknem. Słońce, które dosłownie kilka minut temu oślepiało całą, moją twarz zniknęło gdzieś za chmurami. Koniec lata zbliżał się wielkimi krokami.
Wstałam z łóżka, czując narkotykowy głód. Starałam się o tym nie myśleć, ale w końcu uległam i wzruszyłam ramionami sama do siebie, siadając przy dużym, drewnianym stole. Wysypałam biały proszek na gazetę i ułożyłam go w idealną kreskę. Jednym, szybkim ruchem wciągnęłam wszystko i przetarłam kilkakrotnie swędzący nos. Chwyciłam do ręki miętowego papierosa i usadowiłam go pomiędzy swoimi wargami, podpalając. Zaciągnęłam się nikotynowym dymem i wstałam, kierując się w stronę niedużej kuchni.
- Kici kici - szepnęłam po drodze, dając znać mojemu zwierzakowi, że czas na śniadanie. Nałożyłam wcześniej wyciągnięte z lodówki jedzenie dla kota do szarej, niedużej miski i ukucnęłam przy zwierzaku, drapiąc go delikatnie za uchem.
- Powinnaś w końcu go jakoś nazwać - Odwróciłam głowę w stronę drzwi słysząc męski głos.
Stał oparty o framugę i zmierzył mnie wzrokiem. Uśmiechnęłam się blado i wstałam, wyciągając z ust papierosa. Podałam mu go, a on zaciągnął się mocno, wypuszczając dym w przestrzeń.
- Jesteś głodny? - Zapytałam, otwierając lodówkę. Kątem oka zauważyłam, że kiwa przecząco głową i podchodzi do mnie. Objął mnie w pasie, przysuwając do siebie.
- Czemu tak wcześnie wstałaś? - Zapytał. Odwróciłam się w jego stronę, a on patrzył na mnie z góry, unosząc brwi.
- Po prostu - westchnęłam cicho - nie mogłam spać.
- Znów miałaś ten sam sen, prawda? - Szepnął, odgarniając kilka kosmyków włosów z mojej twarzy. - Powiesz mi do cholery kim ON jest?!
- Jay! - Spojrzałam na niego błagalnie - nie dziś. - Odszepnęłam, wyrywając się z jego uścisku. Wyszłam z kuchni, wracając do salonu.
- Obiecuję, że znajdę sobie niedługo jakąś pracę - szepnęłam, odkładając stos kartek na stół i spojrzałam w stronę drzwi, w których stał JJ.
- Nie martw się o to - odpowiedział i zdjął kurtkę, wieszając ją na wieszaku.
Zawsze taki był.
Odkąd tu przyjechałam, pomagał mi i wspierał. Jay jest dj w najlepszym klubie tutaj - w Phoenix. Poznaliśmy się tego samego dnia, kiedy opuściłam rodzinne miasto. Nigdy nie miałam lepszego przyjaciela, mimo wszystko, kocham go jak brata.
- Ciągle piszesz? I tak mu tego nie wysyłasz - usłyszałam, lekko podirytowany głos. JJ usiadł na skraju sofy, patrząc na stos kartek, który wcześniej odłożyłam. Oblizałam nerwowo usta, zdezorientowana.
- Czekaj... - Chwyciłam kartki do ręki - co ja mam przez to rozumieć? - uniosłam brwi.
Każdego dnia piszę listy. Piszę listy do niego. Tak, do Justina Mahone. Od dwóch lat zmagam się z tą moją pustką w sercu. Jay przyglądał mi się, kiedy pisałam. Ale nigdy nie wiedział co pisałam i do kogo pisałam.
- Ja.. znaczy nie to chciałem powiedzieć - zająknął się i wstał.
- Stój - szepnęłam. - Czy Ty..
- Tak - przerwał mi. - Przeczytałem Twoje listy. Przeczytałem każdy list, Hayley. Odczytuję codziennie Twoją miłość i nadzieję z oczu, widzę twoje drżące wargi, kiedy milczysz i słyszę Twój płacz.. Każdej nocy - szepnął. - Nie wiem kim on jest i dalej nie chcesz mi powiedzieć jak się tu znalazłaś. - Usiadł z powrotem a ja wbiłam wzrok w drewnianą podłogę. Wszystkie uczucia przelewałam na papier, tyle słów, które chciałam mu powiedzieć w twarz, tylko gestów, tyle spojrzeń w oczy. Tyle pieprzonych dni bez niego, bez mamy, bez Raffaela, bez mojego taty. Tyle emocji buzowało we mnie każdego dnia, musiałam sobie radzić.
Nagle ocknęłam się jakby z transu i zmarszczyłam brwi, patrząc na chłopaka.
- Jak mogłeś.. - szepnęłam. - Do cholery.. Jak mogłeś, JJ?! - podniosłam ton.
- Wiem, ja.. - wyszeptał, ale uniosłam dłoń, sygnalizując, że nie chcę go słuchać.
- Jesteś straszną suką! - Warknął po chwili, wymijając mnie i uderzył moje ramie.
- Nienawidzę Cię.. - Krzyknęłam. Jay usiadł na sofie i ponownie jego wzrok skierował się na moją twarz.
Prychnął pod nosem i zaśmiał się jakby bez humoru.
- Powinnaś być mi kurwa za wszystko wdzięczna, jesteś dla mnie nikim i nie masz żadnego prawa podnosić na mnie głosu, zrozumiałaś?! - Ryknął na mnie, na co przymknęłam powieki i otworzyłam je po chwili. Wyszłam z salonu, biegnąc po schodach na górę.
Dwa lata, minęły dwa lata. A ja wiedziałam, że nie mogłam wrócić. Nie umiałabym żyć tamtym życiem, nie umiałabym teraz nawet spojrzeć na moją matkę, na brata. Czuję się nijaka, przez moje błędy. Czuję tą cholerną pustkę każdego dnia i wiem, że będę musiała zmagać się z nią do końca życia. Ja nie wrócę, nie wrócę nigdy.
Usłyszałam ciche pukanie a potem zgrzyt otwierających się drzwi. Siedząc na łóżku, nawet nie spojrzałam w jego stronę.
- Mogę? - szepnął. Nadal milcząc wpatrywałam się w martwy punkt na ścianie.
- Przepraszam, Hayley nie chciałem.
- Nie.. - przerwałam mu - zawsze przepraszasz a później robisz to samo. Nie dość już? - Spojrzałam na jego rozdrażnioną twarz i westchnęłam pod nosem. - Cokolwiek - mruknęłam. Wszedł wgłąb pokoju i usiadł na łóżku, obok mnie.
Pocałował mnie delikatnie w ramie i oparł na nim głowę.
- Chcę wiedzieć, teraz - powiedział stanowczo. Wzięłam głęboki oddech, odchylając głowę do tyłu.
- Dwa lata temu.. - odchrząknęłam cicho. - Dwa lata temu poznałam chłopaka. Nie był na niego dobrym materiałem, ale zakochałam się na zabój. Potem okazało się, że on nigdy nie kochał mnie, choć później - wzięłam oddech - zrozumiałam,że i tak nie jestem mu obojętna. Tego samego wieczoru - spuściłam wzrok i przegryzłam wargę, przymykając powieki.
- Tego samego wieczoru, co? - Uniósł swoje gęste brwi.
- Tego samego wieczoru umarł mój ojciec - dokończyłam szeptem. - Był dla mnie wszystkim, był wspaniały, ale odszedł, zostawił mnie - przełknęłam głośno ślinę, kontynuując - ja nie miałam siły i poddałam się, zostawiłam wszystko i wyjechałam. Zostawiłam Justina, zostawiłam Raffaela - mojego brata, zostawiłam moją mamę. Zostawiłam swój cały świat i tak po prostu wyjechałam - wyszeptałam. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach, a ja skierowałam zmęczony wzrok na swoje dłonie. - Z jednej strony chciałam być kompletnie sama, bez nich, a z drugiej...
- Chciałaś aby Cię znaleźli? - dokończył za mnie. - Hayley, zrobiłaś to świadomie - uniósł mój podbródek.
- Tak wiem,ale..- zamilkłam. - Miałam nadzieję..
WRÓCIŁAM i nie wiem co napisać, bo i tak mi nie ufacie. Nie obiecuję nic, rozdziały będą dodawane, ale nie systematycznie. Skończę tego bloga.
Możecie znaleźć mnie na twitterze, tam jestem najczęściej: http://twitter.com/littlelxvato lub gadu: 23587581
Wstałam z łóżka, czując narkotykowy głód. Starałam się o tym nie myśleć, ale w końcu uległam i wzruszyłam ramionami sama do siebie, siadając przy dużym, drewnianym stole. Wysypałam biały proszek na gazetę i ułożyłam go w idealną kreskę. Jednym, szybkim ruchem wciągnęłam wszystko i przetarłam kilkakrotnie swędzący nos. Chwyciłam do ręki miętowego papierosa i usadowiłam go pomiędzy swoimi wargami, podpalając. Zaciągnęłam się nikotynowym dymem i wstałam, kierując się w stronę niedużej kuchni.
- Kici kici - szepnęłam po drodze, dając znać mojemu zwierzakowi, że czas na śniadanie. Nałożyłam wcześniej wyciągnięte z lodówki jedzenie dla kota do szarej, niedużej miski i ukucnęłam przy zwierzaku, drapiąc go delikatnie za uchem.
- Powinnaś w końcu go jakoś nazwać - Odwróciłam głowę w stronę drzwi słysząc męski głos.
Stał oparty o framugę i zmierzył mnie wzrokiem. Uśmiechnęłam się blado i wstałam, wyciągając z ust papierosa. Podałam mu go, a on zaciągnął się mocno, wypuszczając dym w przestrzeń.
- Jesteś głodny? - Zapytałam, otwierając lodówkę. Kątem oka zauważyłam, że kiwa przecząco głową i podchodzi do mnie. Objął mnie w pasie, przysuwając do siebie.
- Czemu tak wcześnie wstałaś? - Zapytał. Odwróciłam się w jego stronę, a on patrzył na mnie z góry, unosząc brwi.
- Po prostu - westchnęłam cicho - nie mogłam spać.
- Znów miałaś ten sam sen, prawda? - Szepnął, odgarniając kilka kosmyków włosów z mojej twarzy. - Powiesz mi do cholery kim ON jest?!
- Jay! - Spojrzałam na niego błagalnie - nie dziś. - Odszepnęłam, wyrywając się z jego uścisku. Wyszłam z kuchni, wracając do salonu.
- Obiecuję, że znajdę sobie niedługo jakąś pracę - szepnęłam, odkładając stos kartek na stół i spojrzałam w stronę drzwi, w których stał JJ.
- Nie martw się o to - odpowiedział i zdjął kurtkę, wieszając ją na wieszaku.
Zawsze taki był.
Odkąd tu przyjechałam, pomagał mi i wspierał. Jay jest dj w najlepszym klubie tutaj - w Phoenix. Poznaliśmy się tego samego dnia, kiedy opuściłam rodzinne miasto. Nigdy nie miałam lepszego przyjaciela, mimo wszystko, kocham go jak brata.
- Ciągle piszesz? I tak mu tego nie wysyłasz - usłyszałam, lekko podirytowany głos. JJ usiadł na skraju sofy, patrząc na stos kartek, który wcześniej odłożyłam. Oblizałam nerwowo usta, zdezorientowana.
- Czekaj... - Chwyciłam kartki do ręki - co ja mam przez to rozumieć? - uniosłam brwi.
Każdego dnia piszę listy. Piszę listy do niego. Tak, do Justina Mahone. Od dwóch lat zmagam się z tą moją pustką w sercu. Jay przyglądał mi się, kiedy pisałam. Ale nigdy nie wiedział co pisałam i do kogo pisałam.
- Ja.. znaczy nie to chciałem powiedzieć - zająknął się i wstał.
- Stój - szepnęłam. - Czy Ty..
- Tak - przerwał mi. - Przeczytałem Twoje listy. Przeczytałem każdy list, Hayley. Odczytuję codziennie Twoją miłość i nadzieję z oczu, widzę twoje drżące wargi, kiedy milczysz i słyszę Twój płacz.. Każdej nocy - szepnął. - Nie wiem kim on jest i dalej nie chcesz mi powiedzieć jak się tu znalazłaś. - Usiadł z powrotem a ja wbiłam wzrok w drewnianą podłogę. Wszystkie uczucia przelewałam na papier, tyle słów, które chciałam mu powiedzieć w twarz, tylko gestów, tyle spojrzeń w oczy. Tyle pieprzonych dni bez niego, bez mamy, bez Raffaela, bez mojego taty. Tyle emocji buzowało we mnie każdego dnia, musiałam sobie radzić.
Nagle ocknęłam się jakby z transu i zmarszczyłam brwi, patrząc na chłopaka.
- Jak mogłeś.. - szepnęłam. - Do cholery.. Jak mogłeś, JJ?! - podniosłam ton.
- Wiem, ja.. - wyszeptał, ale uniosłam dłoń, sygnalizując, że nie chcę go słuchać.
- Jesteś straszną suką! - Warknął po chwili, wymijając mnie i uderzył moje ramie.
- Nienawidzę Cię.. - Krzyknęłam. Jay usiadł na sofie i ponownie jego wzrok skierował się na moją twarz.
Prychnął pod nosem i zaśmiał się jakby bez humoru.
- Powinnaś być mi kurwa za wszystko wdzięczna, jesteś dla mnie nikim i nie masz żadnego prawa podnosić na mnie głosu, zrozumiałaś?! - Ryknął na mnie, na co przymknęłam powieki i otworzyłam je po chwili. Wyszłam z salonu, biegnąc po schodach na górę.
Dwa lata, minęły dwa lata. A ja wiedziałam, że nie mogłam wrócić. Nie umiałabym żyć tamtym życiem, nie umiałabym teraz nawet spojrzeć na moją matkę, na brata. Czuję się nijaka, przez moje błędy. Czuję tą cholerną pustkę każdego dnia i wiem, że będę musiała zmagać się z nią do końca życia. Ja nie wrócę, nie wrócę nigdy.
Usłyszałam ciche pukanie a potem zgrzyt otwierających się drzwi. Siedząc na łóżku, nawet nie spojrzałam w jego stronę.
- Mogę? - szepnął. Nadal milcząc wpatrywałam się w martwy punkt na ścianie.
- Przepraszam, Hayley nie chciałem.
- Nie.. - przerwałam mu - zawsze przepraszasz a później robisz to samo. Nie dość już? - Spojrzałam na jego rozdrażnioną twarz i westchnęłam pod nosem. - Cokolwiek - mruknęłam. Wszedł wgłąb pokoju i usiadł na łóżku, obok mnie.
Pocałował mnie delikatnie w ramie i oparł na nim głowę.
- Chcę wiedzieć, teraz - powiedział stanowczo. Wzięłam głęboki oddech, odchylając głowę do tyłu.
- Dwa lata temu.. - odchrząknęłam cicho. - Dwa lata temu poznałam chłopaka. Nie był na niego dobrym materiałem, ale zakochałam się na zabój. Potem okazało się, że on nigdy nie kochał mnie, choć później - wzięłam oddech - zrozumiałam,że i tak nie jestem mu obojętna. Tego samego wieczoru - spuściłam wzrok i przegryzłam wargę, przymykając powieki.
- Tego samego wieczoru, co? - Uniósł swoje gęste brwi.
- Tego samego wieczoru umarł mój ojciec - dokończyłam szeptem. - Był dla mnie wszystkim, był wspaniały, ale odszedł, zostawił mnie - przełknęłam głośno ślinę, kontynuując - ja nie miałam siły i poddałam się, zostawiłam wszystko i wyjechałam. Zostawiłam Justina, zostawiłam Raffaela - mojego brata, zostawiłam moją mamę. Zostawiłam swój cały świat i tak po prostu wyjechałam - wyszeptałam. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach, a ja skierowałam zmęczony wzrok na swoje dłonie. - Z jednej strony chciałam być kompletnie sama, bez nich, a z drugiej...
- Chciałaś aby Cię znaleźli? - dokończył za mnie. - Hayley, zrobiłaś to świadomie - uniósł mój podbródek.
- Tak wiem,ale..- zamilkłam. - Miałam nadzieję..
WRÓCIŁAM i nie wiem co napisać, bo i tak mi nie ufacie. Nie obiecuję nic, rozdziały będą dodawane, ale nie systematycznie. Skończę tego bloga.
Możecie znaleźć mnie na twitterze, tam jestem najczęściej: http://twitter.com/littlelxvato lub gadu: 23587581
piątek, 6 września 2013
ZWIASTUN CZ.2
UWAGA!
NA YOUTUBE POJAWIŁ SIĘ ZWIASTUN 2 CZĘŚCI OPOWIADANIA!!
ZAPRASZAM WAS SERDECZNIE, OBIECUJĘ, ŻE ROZDZIAŁ JUŻ NIEBAWEM!
środa, 31 lipca 2013
Wybaczcie
Nie wiem od czego zacząć. Wiem, że jesteście zawiedzeni, nie ufacie mi już i na pewno teraz straciłam jeszcze więcej czytelników. Nie będę nawet przepraszać, bo to nie ma sensu. Choć musicie wiedzieć, że bardzo żałuję, że mnie tak długo nie było. NIE ZAWIESZAM BLOGA, ANI NIE USUWAM GO. Opowiadanie będzie kontynuowane i kolejne rozdziały na pewno będą się pojawiać. Wcale Was nie olałam i bardzo chciałabym wyjaśnić dlaczego nie pisałam, ale sprawa jest tak bardzo osobista i prywatna, że naprawdę nie mogę. Ale to coś cholernie poważnego. Nie wymyślam nic, po prostu nie mogę powiedzieć, choć wiem, że Wam się to należy. Wiem,że powinnam napisać wcześniej, że mnie nie będzie, tak tak wiem. Ale nie wiedziałam,że jest to dla Was tak bardzo ważne! Jak czytałam niektóre komentarze i wiadomości na asku to się popłakałam. Wynagrodzę Wam to wszystko. Wiem,że moje "przepraszam" nic dla Was nie znaczy, ale PRZEPRASZAM, tak prosto z serca i szczerze, naprawdę. Kocham Was i szanuję, jesteście dla mnie ważni. Kolejny rozdział będzie niedługo!
czwartek, 30 maja 2013
Rozdział 17 (koniec części pierwszej) - Mnie tu przecież nigdy nie było...
Czuję, że tracę czytelników.
Jeżeli czytasz to skomentuj ten rozdział chociaż krótkim "CZYTAM" to nie boli, ani nie kosztuje. Dzięki :)
Samochód gwałtownie przyspieszył, kiedy tylko zamknęłam drzwi. Czułam się okropnie, przed moimi oczami co chwile pojawiały się czarne plamy. Płakałam bardzo długo i głośno, nie mogąc tego powstrzymać.
- Zatrzymaj się - wydukałam, pomiędzy oddechami. Otwartą dłonią co chwilę wycierałam łzy, chociaż to i tak nie miało najmniejszego sensu, ponieważ słonej cieczy przybywało bez końca.
Był bardzo zdenerwowany, mocno zaciskał dłonie na kierownicy. A ja nie umiałam opanować mojego serca, które biło tak cholernie szybko.
- Justin, błagam - szepnęłam przez łzy, kiedy przekroczył prędkość.
Intensywnie brał oddechy, jakby były tymi ostatnimi. Jakby jego serce za chwile miałoby przestać bić. W ciągu zaledwie kilku minut, zobaczyłam w nim kompletnie innego człowieka. Człowieka, którego nigdy nie chciałam zobaczyć. Ale nie bałam się, nie bałam się już niczego.
Kiedy jego oddech się uspokoił, spojrzał w moją stronę a jego spięte mięśnie natychmiast się rozluźniły. Zwolnił, skręcając w jakąś nieznaną mi uliczkę.
Gdy zatrzymał auto, chciałam szybko z niego wysiąść, ale uniemożliwiły mi to zablokowane drzwi.
- Chciałbym.. - Zaczął, oblizując suche wargi - Chciałbym porozmawiać, Hayley.
W moich oczach ponownie zebrały się słone łzy. Przymknęłam powieki, nie pozwalając im wypłynąć. Nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku, nie mogłam się nawet poruszyć. Zdrętwiałam, słysząc jego głos.
- Chodź ze mną - mówił szeptem, dotykając mojej dłoni. Mrowienie, jakie przeszło przez moje całe ciało, aż mnie przeraziło. Nie umiałam wyrwać mojej ręki. Miał nade mną przewagę.
Odblokował drzwi i wysiadł z samochodu. Okrążył go i otworzył drzwi z mojej strony. Wysiadłam z auta, biorąc głęboki oddech. Automatycznie zakręciło mi się w głowie. To pewnie z braku serca. Dlaczego jestem tak cholernie słaba, huh?
Było ciemno. Pełny księżyc oświetlał dokładnie jego twarz, która nie wyrażała żadnych emocji. Wszędzie były drzewa, kołyszące się przez wiatr. Ich spokojny taniec sprawiał, że patrząc na nie byłam w innym świecie.
Kropla deszczu, która niespodziewanie znalazła się na moim czole, przywróciła mnie do rzeczywistości. Justin stał na przeciwko mnie. Jego klatka piersiowa unosiła się i szybko opadała. Skręciłam w prawą stronę i ruszyłam z miejsca. Nie powinno mnie tu być, nie teraz, nie z osobą, której pragnę tak bardzo nienawidzić.
- Jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało - usłyszałam jego zachrypnięty głos i znów przyległam do ziemi, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. - Jesteś... moją Hayley.
- Byłam - odwróciłam się powoli w jego stronę - Byłam Twoją Hayley...
Justin pokręcił głową, podchodząc bliżej mnie.
- Chciałem, żeby to była tylko gra - mówił spokojnie. - Potem wszystkie pionki odpadają, a my... - wziął oddech. - A my się żegnamy. Ty płaczesz z miłości do mnie, a ja mam satysfakcję z tego, że wykorzystałem kolejną, naiwną dziewczynę - szepnął, centralnie w moje usta.
- Ale to był dopiero początek - kontynuował - później było coraz gorzej.
Pod wielką warstwą nienawiści kryła się miłość. Gdzieś tam głęboko w naszych sercach. Krążyła po naszych umysłach. Nie umiała się odnaleźć, zabłądziła. Pewne chwile sprawiły, że znalazła drogę. Drogę do nowego życia. Miłość chora, lecz prawdziwa.
- Po tym wszystkim, stałaś się wyzwaniem. Musiałem temu podołać, słyszysz? Musiałem, Hayley - jego pełen wrażliwości głos, rozprzestrzeniał się po mojej głowie, tworząc echo.
- Moje.. Moje serca na twój widok oszalało. Stałaś się nim. Stałaś się moim światem, sercem, umysłem. Stałaś się wszystkim.
Kochać? Miłość to pojęcie względne. Miłość przekładam na nienawiść. Bo miłość to taka zraniona nienawiść. Tak właśnie nie inaczej. Nawet nienawiść może cierpieć.
- I gdy odejdziesz, odejdę również ja - oznajmił. Wzięłam głęboki oddech i uchyliłam delikatnie usta, aby coś powiedzieć, ale nie pozwolił mi.
- I nie.. To nie jest szantaż, groźba, ani ostrzeżenie. Tylko święta prawda - powiedział to tak cicho i bez żadnych emocji, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Jesteś moim całym światem. Całym pieprzonym życiem, Wilson.
- To nie ma znaczenia - szepnęłam, cofając się o krok. - Ty i tak nie chcesz mnie kochać, wolałbyś mnie porzucić. Wolałbyś mnie zostawić. Nie chcesz tego, nie chcesz, Justin.
- Kocham Ci...
- Nie! - Krzyknęłam - Błagam, nie kłam. Nie zniosę tego dłużej - pokręciłam głową. Rozglądałam się wokół siebie, unikając jego wzroku - zabierz mnie stąd i oddaj mi moje życie, Justin.
Milczał, analizując wszystko. Milczał, oddychając ciężko. Cisza. Chyba zrozumiał. Cholera, on wyglądał na martwego i... widziałam ból. Okropny ból w jego oczach.
Ominęłam go jednym, szybkim ruchem i z powrotem wsiadłam do auta. Stał tak jeszcze przez chwile i zajął miejsce kierowcy. Spojrzał smutno w moją stronę i odpalił samochód, wyjeżdżając na prostą drogę.
- Do domu - szepnęłam, odwracając głowę w stronę szyby. Znów poczułam pieczenie w kącikach oczu. Błagam, przestań płakać...
Wysiadłam z auta, kiedy tylko zatrzymał samochód na moim podjeździe. Nie byłam w stanie się odezwać. Słyszałam, zatrzaskujące się drzwi. Wysiadł za mną, słyszałam jego kroki. Przyspieszyłam i szarpnęłam za klamkę, która natychmiast uległa i weszłam wgłąb domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Oparłam się o nie, ciężko dysząc.
Nagle światło w przedpokoju zapaliło się i zobaczyłam Raffaela. Podszedł do mnie bliżej i przytulił do siebie mocno. Usłyszałam jego cichy szloch.
- Raff? - szepnęłam, chcąc aby mnie puścił. Nie zareagował, tylko objął mnie mocniej. Płakał, jego zimne łzy spływały na mój rękaw.
- Raff... - odwzajemniłam jego uścisk, a słona ciecz spływała po moich policzkach. - Co się stało? - mój brat. Mój brat Raffael płakał. Czy zawalił się świat?
- Hayley - szepnął, odrywając się ode mnie. - Tata.. - urwał.
- Co tata? - wytarłam łzy, szepcząc.
Patrzył na mnie z ogromną troską. Wpatrywał się we mnie tak intensywnie. I milczał. Cholerna cisza. Nienawidzę jej. Wtedy wszystko o czym pragnę zapomnieć - powraca. Wtedy jestem skazana na te wszystkie bolesne wspomnienia.
- Co do cholery z tatą, Raff?! - Zebrałam oddechy i uniosłam ton. Oczy mojego brata z powrotem całe poczerwieniały.
- On.. - Zamilkł. - On.. - Szeptał, łamiącym się głosem - nie żyje.
~wspomnienia~
- Skarbie, idziemy do twojego pokoju wypatrywać Świętego Mikołaja. - Tata zaśmiał się do mojego ucha i chwycił moją rękę. Klasnęłam głośno z entuzjazmem i pobiegłam w stronę schodów, prosto do pokoju. - Pomyśl życzenie kochanie! - Podszedł do mnie, kucając tuż obok. - Dziś moja córeczka kończy 5 lat. Czyż to nie cudowne!?
- Bądź grzeczna kochanie, to Twój pierwszy dzień w szkole. Musisz być miła dla wszystkich. - Uśmiechał się - Będę, tatusiu.
- Bardzo Cię kocham, dobranoc córeczko.
- Dobranoc tato.
Już mówiłam, jak on mnie rozumie? Zna prawdę, nic przed nim nie ukryjesz. Jest szczery do bólu. Nie jest pospolitym ojcem, jak każdy inny. To towarzysz, który pomaga mi przebrnąć przez życie. I nie koniecznie ostrożnie, aby nic mi się nie stało.
~koniec wspomnień~
Z rozpaczy uklękłam na kolana, łykając swoje gorzkie łzy, które po chwili wypływały z moich oczu niczym strumienie. Właśnie w tej chwili zrozumiałam, jak bardzo siebie nienawidzę. Jak nienawidzę mojego życia. Nienawidzę ludzi i nienawidzę tych wszystkich pięknych chwil, przez które teraz mój świat zamienił się w piekło. Krzyczałam. Krzyczałam z całej siły, która jeszcze mi pozostała. Krzyczałam z bólu. Krzyczałam z cierpienia. Jakby ktoś właśnie rozrywał mnie na strzępy.
- Siostrzyczko - Raffael uklęknął na przeciwko. Jego twarz zamazywała się przed moimi oczami, a głos ucichał... Upadłam z hukiem na ziemie. Jedynie czego pragnęłam to przestać oddychać. To przestać żyć.
I gdybym nie wiedziała wcześniej, co stanie się później, mogłabym powiedzieć, że to najgorszy dzień w moim całym życiu. Dzień, który odebrał mi wszystko.
Kurczowo ściskałam pieści i zaciskałam zęby. Kolory odpłynęły z mojej twarzy. Teraz, jedyne co mi pozostało to modlitwa do Boga. Modlitwa o spokój. O śmierć. Bo myślenie o niej jest myśleniem o wolności.
- Błagam, zrobię wszystko abyś zabrał mnie do siebie, Tatusiu - wyszeptałam, biorąc oddech. W tej chwili była to najtrudniejsza czynność. Później usłyszałam głośny huk i trzask. Zamknęłam oczy, z nadzieją, że już nigdy więcej ich nie otworzę...
Poczułam rękę, owiniętą wokół mojej talii. Jej mocny uścisk sprawił, że automatycznie uniosłam powieki ku górze. Mój żołądek skręcił się nieprzyjemnie, a na plecach pojawił się zimny pot. Wokół mnie było cicho i... zupełnie ciemno. Czy umarłam? Czy trzymają mnie anioły?
Dotknęłam mojego policzka mokrego od łez i zorientowałam się, że leżę na swoim, miękkim łóżku. Szybko brałam oddechy, nie mogąc powstrzymywać się od płaczu. Dotknęłam dłoni osoby, która przytulała mnie, trzymając blisko siebie i przewróciłam się powoli na plecy. Zobaczyłam twarz Justina i jego niespokojny sen. Jego mięśnie twarzy były spięte, a brwi zmarszczone. I właśnie zorientowałam się co się tak właściwie stało i wiedziałam jak to wszystko odwlec.
Tatusiu...
Wydostałam się z jego uścisku i wstałam cicho, podchodząc na palcach do swojej szafy. Wyciągnęłam torbę podróżną i delikatnie rozsunęłam zamek, otwierając ją. Spojrzałam na zegarek, była czwarta. Sięgnęłam ręką w stronę szafki i otworzyłam ją. Wyciągałam wszystkie ciuchy na ślepo i wrzucałam je do torby. Łzy kapały na moje dłonie w których trzymałam ubrania, starałam się być najciszej jak tylko się dało. Chwyciłam skarbonkę z moimi oszczędnościami, które zbierałam przez dobre kilka lat i schowałam ją do jednej z największych kieszeń w torbie. Miałam na sobie wczorajsze ciuchy, co w tym momencie było najmniejszym problemem.
Zamknęłam torbę i usiadłam przy biurku, wyciągając kartkę i długopis.
Pisałam słowa, których nikt by się nie spodziewał. Ale pisałam je szczerze.
Odwróciłam się w stronę Justina, który spał na moim łóżku i położyłam kartkę na miejscu gdzie wcześniej leżałam. Popatrzyłam na niego i pociągnęłam nosem, czując więcej łez.
- Przykro mi, że już nigdy się nie spotkamy. Tak będzie lepiej. Dla mnie, dla Ciebie, dla świata - szeptałam i pocałowałam go w czoło najdelikatniej jak tylko potrafiłam. Niczego nie świadomy chłopak, mruczał coś przez sen i odwrócił się w stronę ściany.
Chwyciłam torbę i stanęłam obok drzwi mojego pokoju, łapiąc za klamkę. Przystałam na chwile i bacznie przejechałem wzrokiem po wszystkich rzeczach, zdjęciach, meblach, żegnając się z tym wszystkim. Żegnając się na zawsze.
Wyszłam z pokoju, zamykając drzwi. Zeszłam na dół. Tam również było ciemno. Jedynie co mi towarzyszyło, to strach i płacz. Znów miałam ochotę krzyczeć. Znów chciałam śmierci.
Ubrałam kurtkę i wsunęłam buty na stopy. Nigdy nie pomyślałabym, że stracę całą swoją rodzinę w jedną noc. - Żegnajcie - szepnęłam do siebie i szybko wyszłam z domu, nie chcąc tego przedłużać. Wyszłam na podwórko. Wilgotne powietrze zaatakowało moje nozdrza. Pachniało deszczem, wszystko było szare, takie słabe, bez przyszłości. Zupełnie jak ja.
Zamknęłam furtkę i ostatni już raz spojrzałam w stronę mojego domu.
- Nie chciałam aby to wszystko tak się potoczyło - mówiłam, dławiąc się łzami.
Skręciłam w zupełnie inną uliczkę i ani razy się nie odwróciłam. Dopiero teraz rozpocznie się prawdziwe życie.
- Siostrzyczko - Raffael uklęknął na przeciwko. Jego twarz zamazywała się przed moimi oczami, a głos ucichał... Upadłam z hukiem na ziemie. Jedynie czego pragnęłam to przestać oddychać. To przestać żyć.
I gdybym nie wiedziała wcześniej, co stanie się później, mogłabym powiedzieć, że to najgorszy dzień w moim całym życiu. Dzień, który odebrał mi wszystko.
Kurczowo ściskałam pieści i zaciskałam zęby. Kolory odpłynęły z mojej twarzy. Teraz, jedyne co mi pozostało to modlitwa do Boga. Modlitwa o spokój. O śmierć. Bo myślenie o niej jest myśleniem o wolności.
- Błagam, zrobię wszystko abyś zabrał mnie do siebie, Tatusiu - wyszeptałam, biorąc oddech. W tej chwili była to najtrudniejsza czynność. Później usłyszałam głośny huk i trzask. Zamknęłam oczy, z nadzieją, że już nigdy więcej ich nie otworzę...
Poczułam rękę, owiniętą wokół mojej talii. Jej mocny uścisk sprawił, że automatycznie uniosłam powieki ku górze. Mój żołądek skręcił się nieprzyjemnie, a na plecach pojawił się zimny pot. Wokół mnie było cicho i... zupełnie ciemno. Czy umarłam? Czy trzymają mnie anioły?
Dotknęłam mojego policzka mokrego od łez i zorientowałam się, że leżę na swoim, miękkim łóżku. Szybko brałam oddechy, nie mogąc powstrzymywać się od płaczu. Dotknęłam dłoni osoby, która przytulała mnie, trzymając blisko siebie i przewróciłam się powoli na plecy. Zobaczyłam twarz Justina i jego niespokojny sen. Jego mięśnie twarzy były spięte, a brwi zmarszczone. I właśnie zorientowałam się co się tak właściwie stało i wiedziałam jak to wszystko odwlec.
Tatusiu...
Wydostałam się z jego uścisku i wstałam cicho, podchodząc na palcach do swojej szafy. Wyciągnęłam torbę podróżną i delikatnie rozsunęłam zamek, otwierając ją. Spojrzałam na zegarek, była czwarta. Sięgnęłam ręką w stronę szafki i otworzyłam ją. Wyciągałam wszystkie ciuchy na ślepo i wrzucałam je do torby. Łzy kapały na moje dłonie w których trzymałam ubrania, starałam się być najciszej jak tylko się dało. Chwyciłam skarbonkę z moimi oszczędnościami, które zbierałam przez dobre kilka lat i schowałam ją do jednej z największych kieszeń w torbie. Miałam na sobie wczorajsze ciuchy, co w tym momencie było najmniejszym problemem.
Zamknęłam torbę i usiadłam przy biurku, wyciągając kartkę i długopis.
Pisałam słowa, których nikt by się nie spodziewał. Ale pisałam je szczerze.
Odwróciłam się w stronę Justina, który spał na moim łóżku i położyłam kartkę na miejscu gdzie wcześniej leżałam. Popatrzyłam na niego i pociągnęłam nosem, czując więcej łez.
- Przykro mi, że już nigdy się nie spotkamy. Tak będzie lepiej. Dla mnie, dla Ciebie, dla świata - szeptałam i pocałowałam go w czoło najdelikatniej jak tylko potrafiłam. Niczego nie świadomy chłopak, mruczał coś przez sen i odwrócił się w stronę ściany.
Chwyciłam torbę i stanęłam obok drzwi mojego pokoju, łapiąc za klamkę. Przystałam na chwile i bacznie przejechałem wzrokiem po wszystkich rzeczach, zdjęciach, meblach, żegnając się z tym wszystkim. Żegnając się na zawsze.
Wyszłam z pokoju, zamykając drzwi. Zeszłam na dół. Tam również było ciemno. Jedynie co mi towarzyszyło, to strach i płacz. Znów miałam ochotę krzyczeć. Znów chciałam śmierci.
Ubrałam kurtkę i wsunęłam buty na stopy. Nigdy nie pomyślałabym, że stracę całą swoją rodzinę w jedną noc. - Żegnajcie - szepnęłam do siebie i szybko wyszłam z domu, nie chcąc tego przedłużać. Wyszłam na podwórko. Wilgotne powietrze zaatakowało moje nozdrza. Pachniało deszczem, wszystko było szare, takie słabe, bez przyszłości. Zupełnie jak ja.
Zamknęłam furtkę i ostatni już raz spojrzałam w stronę mojego domu.
- Nie chciałam aby to wszystko tak się potoczyło - mówiłam, dławiąc się łzami.
Skręciłam w zupełnie inną uliczkę i ani razy się nie odwróciłam. Dopiero teraz rozpocznie się prawdziwe życie.
*Oczami Justina*
Otworzyłem powieki, słysząc trzask drzwi z dołu. Rozejrzałem się dookoła i aż podskoczyłem ze strachu, kiedy Hayley nie było obok mnie. Jedynie co zauważyłem, to kartka, którą szybko chwyciłem.
Nie musicie się martwić. Możecie spokojnie spać. Nie musicie płakać, nie musicie się bać. Nie będziecie wstanie mnie znaleźć więc nie szukajcie mnie, nie chcę tego. Nie chcę od was już niczego, wybaczcie. Nic mi nie będzie. Jestem dużą dziewczynką. Już nigdy się nie zobaczymy. Jest dobrze, jest okej. Oddycham i trwam. Zapomnijcie o mnie, bardzo tego chcę. Mnie tu przecież nigdy nie było.. Przepraszam.
Kartka papieru była mokra od jej łez. Czułem jeszcze jej zapach, którego już najprawdopodobniej nigdy nie poczuję. Osoba, którą kochałem - odeszła. To moja wina, moja wina, moja. Mój anioł. Nawet jeżeli ona wróci, nawet jeżeli ją znajdę. Nie wybaczy mi. Czy straciłem ją na zawsze? Wiedziałem, że dopiero teraz rozpocznie się prawdziwe piekło.
___________________________♥________________________
Przepraszam, że tak długo. Oczywiście byłoby szybciej, gdyby nie hejty na asku :) Wyobrażałam to sobie ten rozdział inaczej i jeżeli po raz kolejny was zawiodłam - to jeszcze raz przepraszam. ROZDZIAŁ 18 POJAWI SIĘ WTEDY, KIEDY LICZBA KOMENTARZU BĘDZIE WYNOSIŁA MINIMUM 25. Taka mała kara, za wyzywanie mnie od suk.
UWAGA!!!!!!!! JEST JUŻ NIEDŁUGO POJAWI SIĘ ZWIASTUN II CZĘŚCI :)
ZNAJDZIECIE MNIE NA TWITTERZE: @thankforhope
ASKU: @Ewelinaaaax
I NA GG: 23587581
DO NAPISANIA! <3
sobota, 11 maja 2013
Rozdział 16 - Nie kochasz jej i jestem pewien, że nigdy nie pokochasz, Justin.
Kiedy chcesz się podzielić z kimś swoim szczęściem - nikt się nie znajdzie kto będzie chciał o nim usłyszeć. W przypadku Twojego nieszczęścia, albo zrobią to samo, albo będą wyciągać z Ciebie jak najwięcej, aby sprawić Ci ból.
- Wstawaj, księżniczko - usłyszałam chrapliwy, męski głos, który należał do mojego taty. Leniwie przetarłam oczy, po czym uniosłam powieki ku górze.
- Dzień dobry - uśmiechnęłam się w jego stronę.
Od razu po rozmowie z Kelsey pojechałam do ojca. Chciałam go zobaczyć, chciałam zamienić z nim chociażby kilka słów. Nie wyobrażalne byłoby moje życie bez niego. To co nas łączyło - nie było zwykłą rodzicielską więzią. Bez wątpienia był najważniejszą osobą na świecie, która jest - i już pozostanie - ze mną zawsze. Nie muszę obawiać się, że gdy zrobię lub powiem coś złego on się ode mnie odwróci. Nieważne, ile popełnię błędów, ile razy upadnę, ile głupstw zrobię - on mnie nie zostawi. Jest jedyną osobą, której jestem pewna. Nigdy mnie nie skrzywdzi, nie oszuka mnie, nie odejdzie bez słowa.
- Jesteś głodna? Zrobiłem śniadanie - oznajmił z uśmiechem i usiadł na ciemnej pościeli.
- Dziękuję, tato - uśmiechnęłam się z wdzięcznością - zaraz zejdę na dół - poinformowałam. Kiwnął jedynie głową i opuścił pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi.
Zrzuciłam atłasową kołdrę i wsunęłam stopy w ciepłe, puszyste kapcie, kierując się wprost do niewielkiej łazienki. Przemyłam dokładnie twarz i wyszczotkowałam zęby. Rozczesałam włosy, które najpierw rozpuściłam z niechlujnego koka. Ubrałam czarne leginsy i narzuciłam na zwykła, białą bokserkę, jeansową koszulę.
Schodząc na dół, poczułam zapach smażonych naleśników. Uśmiechnęłam się do siebie i wchodząc do kuchni, od razu usiadłam przy stole.
- Smacznego - nałożył ostatniego naleśnika na talerz i podsunął mi go pod nos. Podziękowałam i zabrałam się za jedzenie.
- Przepyszne - skierowałam do niego, popijając sok pomarańczowy. Mój tata bez wątpienia miał talent kulinarny. Umiał przyrządzić wszystko i zawsze wychodziło mu to rewelacyjnie.
Po skończonym śniadaniu, pozmywałam naczynia.
- Musze już lecieć, mama na mnie czeka - oznajmiłam. Odłożył książkę, którą czytał i westchnął cicho - ale wpadnę jeszcze dziś wieczorem - zapewniłam, przytulając go.
- Do zobaczenia, tato
- Do zobaczenia, Hayley - uśmiechnął się do mnie lekko, a na jego czole pojawiło się kilka zmarszczek. Nic nie poradzę, że mój kochany tatuś się starzeje. Ruszyłam w stronę drzwi, zakładając swoje ulubione, białe trampki i kurtkę. Wyszłam z domu, zamykając za sobą drzwi.
Wiosna zbliżała się wielkimi krokami, wszystko budziło się do życia. Zamiast zimowej wichury, na dworze wiał przyjemny wietrzyk.
Po kilku minutach byłam już obok domu. Otworzyłam kluczem drzwi i weszłam do środka.
- Jestem! - krzyknęła na wstępie, zsuwając z nóg buty.
- Co tam u Tony'ego? - zapytała moja mama, wychodząc z kuchni. Czy ja nigdy nie wspominałam imienia mojego taty?
- Wszystko dobrze - uśmiechnęłam się w jej stronę, wieszając kurtkę na wieszaku.
- Masz gościa, jest u Ciebie w pokoju - szepnęła, zabawnie poruszając brwiami i zniknęła za rogiem, wracając do kuchni.
Z lekkim zaskoczeniem ruszyłam w stronę marmurowych schodów i zniecierpliwiona weszłam do swojego pokoju.
- Widzę, że się stęskniłeś - zachichotałam. Oparłam się o drzwi i zamknęłam je cicho.
- A co? Może Ty nie? - zaśmiał się, wstając z łóżka i podszedł do mnie. W odpowiedzi musnęłam lekko jego wargi. Justin pogłębił pocałunek i przegryzł delikatnie moją wargę, łapiąc za biodra. Jęknęłam i oplotłam nogi wokół jego talii. Sprawnie wsunęłam język do jego ust, który już po chwili walczył o dominację z jego językiem. Czułam, że się rozpływam...
Kawałek pisany w trzeciej osobie.
Mijały godziny, dni, tygodnie. Cały świat przestawał istnieć, kiedy patrzyli sobie w oczy, kiedy smakowali swoich ust... Obydwoje byli dla siebie idealni w każdym calu. Mimo upływającego czasu, z każdym dniem ich miłość wzrastała. Byli przekonani, że nic ich nie powstrzyma. Że żadne kłótnie, ani spory nie zniszczą ich uczucia. Obydwoje posiadali szczęście, którego za wszelką cenę nie da się zdefiniować. I wiedzieli już, że jeżeli mają brnąć przez życie - to razem. Tylko inni ludzie widzieli to zupełnie inaczej. Mieli ją za naiwniaczkę, która już niebawem będzie cierpieć. Myśleli, że on tylko ją wykorzystuje i krzywdzi z każdym dniem - dając nadzieję. Nawet nie wiedzieli jak bardzo się mylili. Bo mylili się, prawda?
*Oczami Hayley*
- Czy zawsze nasza rozmowa musi zbaczać na temat Kelsey Brian? - jęknął Justin, zakładając jeansową kurtkę. Otworzył drzwi wyjściowe i przepuścił mnie, abym wyszła pierwsza.
- Muszę jej pomóc, Justin - powiedziałam, wychodząc z jego podwórka. Nałożyłam okulary na nos. Dzisiejsze słońce było dokuczliwe, jak nigdy.
- Nic nie musisz, Hayley. I doskonale o tym wiesz - spojrzał na mnie. Chwyciłam jego dłoń, plącząc przy tym nasze palce.
- Nie zostawię jej tak - wzruszyłam ramionami.
- To nie jest dziecko - warknął poirytowany. Przewróciłam oczami.
- Nie rozmawiajmy o tym, nie teraz - westchnęłam cicho - mamy taki piękny dzień.
Justin zaśmiał się cicho i już chciał coś powiedzieć, ale przerwał to dźwięk dzwonka wydobywający się z jego komórki. Wyciągnął telefon z kieszeni i przesunął kciukiem po ekranie, odbierając połączenie.
- Halo?.... Dzisiaj? - spojrzał na mnie, a potem znów przed siebie - nie, raczej nie mam..... O której?... To świetnie.... Tak, będziemy oboje. Do później - wcisnął czerwoną słuchawkę, tym samym kończąc połączenie.
- Kto to? - zapytałam ciekawa.
- Chad - spojrzał na mnie i na jego twarzy momentalnie pojawił się szeroko uśmiech, który - jak z doświadczenia wiem - na pewno coś znaczył.
- I co mówił?
- Zabieram Cię na imprezę, kochanie - zaśmiał się melodyjnie do mojego ucha.
ohh, serio?
- Impreza? - uniosłam brwi, marszcząc nos. - Nawet nie mam się w co ubrać
- Przecież wyglądasz pięknie, niezależnie od tego co ubierzesz, Hayley.
W środku było bardzo duszno, muzyka tętniła w moich uszach, po całym pomieszczeniu roznosił się zapach tytoniu i alkoholu.
Pijąc już drugiego drinka nie zauważyłam obok siebie Justina, który - przysięgam na wszystko - jeszcze przed chwilą tutaj był.
Zeszłam z wysokiego krzesła, odchodząc od mini baru.
- Widziałaś gdzieś Justina? - zapytałam przypadkowej dziewczyny, która stała oparta o ścianę, paląc papierosa. O ile się nie mylę, chodziła ze mną do klasy.
- Poszedł gdzieś z Chadem - odpowiedziała, wskazując palcem w prawą stronę.
- Dzięki - uśmiechnęłam się lekko i podążyłam w stronę kilku pokoi znajdujących się na korytarzu, który wskazała dziewczyna.
- Ona będzie cierpiała, ciągniesz to już od tygodni - usłyszałam, podchodząc do uchylonych drzwi. Muzyka była coraz cichsza i doskonale rozpoznałam głos Chada. Oparłam się o zimną ścianę.
*Oczami Justin'a*
Kochałem ją, cholernie mocno. Ale nie przyznam się do tego. Jestem totalnym idiotą, ale nie mogę tego zrobić. Po prostu nie mogę i już. Nie powiem nawet Chadowi, czy już zawsze będę musiał udawać, że Hayley to tylko zabawka? Jesteś dupkiem, Justin...
- Od kiedy się nią tak interesujesz? - Prychnąłem w stronę Chad'a, który po raz kolejny przekonywał mnie do zakończenia związku z Hayley, myśląc, że nic dla mnie nie znaczy.
- Nie kochasz jej i jestem pewien, że już nigdy nie pokochasz, Justin - uniósł brwi, patrząc prosto na mnie.
Skąd ten idiota mógł wiedzieć co czuję naprawdę? Uhgr.
- Ja też jestem tego pewien - skłamałem - Ale to MOJA pieprzona sprawa, więc już zamknij ten pysk - warknąłem - będę robił z nią, co tylko będę chciał, jasne?
Moje serce błagało abym przestał wygadywać takie bzdury. Kocham ją, kocham ją, kocham...
Odwróciłam się i czułam jak łapie moją dłoń, zabrałam ją i przyspieszyłam kroku, w końcu udało mi się nabrać sił. Wybiegłam z domu - tak, grzeczna dziewczynka. Nareszcie możesz się poruszyć, dziękuj Bogu i uciekaj.
Biegłam, biegłam bardzo długo. Moje nogi były jak z waty i nawet ich nie czułam. Oddychałam szybko i głęboko. Nie boję się, nie boję się.
W końcu zwolniłam. Stąpałam twardo po ziemi, nawet nie wiedząc w którą stronę mam iść. Nie mogłam nawet myśleć.
Czarne auto, które zatrzymało się obok mnie, przyprawiło mnie o dreszcze. Moje żałosne serce biło niczym werbel. Przyciemniona szyba się odchyliła.
- Wsiadaj - wrzasnął.
Dusiłam się własnymi łzami. Ledwo co mogłam się utrzymać na równych nogach i wiedziałam, że nie dam rady iść dalej.
- Wsiadaj do tego cholernego samochodu, Hayley! - Krzyknął. - Dam Ci spokój, obiecuję, tylko daj mi coś powiedzieć. - Jego głos się łamał. Słyszałam tą cholerną rozpacz. Byłam bezsilna. Dam Ci spokój, obiecuję... Odważyłam się odwrócić głowę w jego stronę. Moja trzęsąca się dłoń chwyciła klamkę i wsiadłam do auta.
- Nie kochasz jej i jestem pewien, że już nigdy nie pokochasz, Justin - uniósł brwi, patrząc prosto na mnie.
Skąd ten idiota mógł wiedzieć co czuję naprawdę? Uhgr.
- Ja też jestem tego pewien - skłamałem - Ale to MOJA pieprzona sprawa, więc już zamknij ten pysk - warknąłem - będę robił z nią, co tylko będę chciał, jasne?
Moje serce błagało abym przestał wygadywać takie bzdury. Kocham ją, kocham ją, kocham...
*Oczami Hayley*
Wstrzymałam oddech, zakrywając usta dłonią, aby powstrzymać się od rozpaczliwego krzyku.
Nie proszę Cię o to, żebyś się ze mną zaprzyjaźniła. Tylko chcę przeprosić, bo masz.... MASZ RACJĘ. Zachowałem się jak idiota.... A to, że akurat słyszę tę, a nie inną piosenkę nigdy nie jest dziełem przypadku... Co znowu zrobiłem nie tak? Jesteś piękna nawet jak się złościsz... Wybacz, naprawię to. Jeżeli będę się starał to dasz mi szanse? Czując ciepło jego warg na swoich totalnie zamarłam.... Jesteś wariatką... Hayley, czy to prawda, że sobotni wieczór spędziłaś z nim? Ja też, Hayley... Czy to miłość? Kocham ją.... Ona jest inna.... Nie bój się miłości, ona Cię dopadnie.... Wybaczam Ci, ufam i chcę być z tobą.... Kocham Go... Zacznijmy od początku.... Do niczego by nie doszło....Tak cholernie Cię kocham... Jesteś bezpieczna, jesteś moja... Ale my będziemy żyli długo i szczęśliwie, no nie? Chcę każdą chwilę spędzać z Tobą... Przecież wyglądasz pięknie... Moja Hayley Wilson, moja i tylko moja... To serce bije tylko dla Ciebie...
Pamiętałam każdą chwilę. Wszystkie błąkały się bezustannie po mojej głowie. Co ty sobie kurwa idiotko wyobrażałaś? Całe moje ciało odmawiało posłuszeństwa, nie mogłam zrobić nic aby ruszyć się z miejsca. Nie byłam wstanie nawet oddychać, bo po co? Wszystko wokół mnie wirowało, a potem zniknęło. Tak jakby nic nie istniało. A moje serce, które jeszcze kilka minut temu biło jak szalone, kiedy napotkało jego radosną twarz, teraz... umarło. Umarło wszystko co dawało mi szczęście. Ja umarłam...
Ciężar jaki spoczywał na moim sercu - a już raczej jego częściach - przybierał na sile. Kolory odpłynęły z mojej twarzy, a policzki ozdobione były słonymi łzami, które spływały bez końca. Zsunęłam się po ścianie. Moje wargi drżały a oczy piekły tak cholernie, że myślałam, że zaraz wypłyną. Co się dzieję... Czy idę do nieba?
Wszystko stało się tak szybko, że nawet nie zauważyłam otwierających się na oścież drzwi.
Poczułam jego chłodne dłonie na moich kolanach, uniosłam wzrok i ujrzałam te jego piękne oczy. Oczy, w których się zakochałam. Dzięki nim żyłam i budziłam się każdego, pieprzone ranka by je powtórnie ujrzeć. A wiesz po co? Miały w sobie tą nadzieję. Nadzieję na to, że mogę być tak cholernie szczęśliwą... I te usta, kochałam je całować. Były nieporównywalne. Jego duże, miękkie, gorące, malinowe usta.
Miłość chora, lecz prawdziwa. Miłość o jakiej marzą miliony. Miłość to ja i Ty, miłością jesteśmy my i ten twój cwaniacki uśmieszek. Te twoje słówka i pocałunki na dobranoc. Serce bijące tylko dla mnie, pamiętasz?
Miłość chora, lecz prawdziwa. Miłość o jakiej marzą miliony. Miłość to ja i Ty, miłością jesteśmy my i ten twój cwaniacki uśmieszek. Te twoje słówka i pocałunki na dobranoc. Serce bijące tylko dla mnie, pamiętasz?
Pogódź się z tym faktem, a przede wszystkim pogódź się z prawdą. Znam to, jesteś oszustem to jasne. I nawet to, że chcesz poznać prawdę jest kłamstwem. Za późno, oszustwo niszczy więź już tak bywa. Uważaj, bo ta prawda może być nieprawdziwa...
- Mój najdroższy skarbie... - usłyszawszy jego szept, drgnęłam. Zamknęłam oczy, zaciskając zęby. Modliłam się o siły. Zacisnęłam pięści i powoli wstałam, starając się nie upaść. Znów nie mogłam oddychać.
Milczał. A ja nie otwierałam oczu. Po chwili uniosłem powoli powieki do góry, a z moich oczu wypłynęły kolejne łzy - to nieważne Hayley, musisz iść, musisz już iść. Nie jesteś tu mile widziana, tak jak twoje żałosne serce. Musisz odejść.Odwróciłam się i czułam jak łapie moją dłoń, zabrałam ją i przyspieszyłam kroku, w końcu udało mi się nabrać sił. Wybiegłam z domu - tak, grzeczna dziewczynka. Nareszcie możesz się poruszyć, dziękuj Bogu i uciekaj.
Biegłam, biegłam bardzo długo. Moje nogi były jak z waty i nawet ich nie czułam. Oddychałam szybko i głęboko. Nie boję się, nie boję się.
W końcu zwolniłam. Stąpałam twardo po ziemi, nawet nie wiedząc w którą stronę mam iść. Nie mogłam nawet myśleć.
Czarne auto, które zatrzymało się obok mnie, przyprawiło mnie o dreszcze. Moje żałosne serce biło niczym werbel. Przyciemniona szyba się odchyliła.
- Wsiadaj - wrzasnął.
Dusiłam się własnymi łzami. Ledwo co mogłam się utrzymać na równych nogach i wiedziałam, że nie dam rady iść dalej.
- Wsiadaj do tego cholernego samochodu, Hayley! - Krzyknął. - Dam Ci spokój, obiecuję, tylko daj mi coś powiedzieć. - Jego głos się łamał. Słyszałam tą cholerną rozpacz. Byłam bezsilna. Dam Ci spokój, obiecuję... Odważyłam się odwrócić głowę w jego stronę. Moja trzęsąca się dłoń chwyciła klamkę i wsiadłam do auta.
_________________________♥__________________
Wiem, że miałam dodać do środy, ale zepsuł mi się komputer. Jak na złość. Dodaję dzisiaj i następny będzie do piątku. 17 rozdział zamyka część 1
zmieniłam wygląd bloga i taki już zostanie do końca, nie mam już do tego siły.
nie zapomnijcie wejść w zakładkę "zapowiedź rozdziału"
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Subskrybuj:
Posty (Atom)